rossonero rossonero
491
BLOG

NASZE, WŁASNE BROAD PEAK

rossonero rossonero Rozmaitości Obserwuj notkę 13

 

 

Góry wysokie, co im z wami walczyć każe?
Góry. W filmie „Prowokator”, dość przeciętnym obrazie, za to z  przepięknymi zdjęciami, jest taki dialog między dwoma głównymi bohaterami: „Poszedłby pan w góry?”, „Po co?”, „Bo są”… Myślę, że mało która definicja lepiej niż ta krótka wymiana zdań w scenariuszu, mówi nam o fascynacji najwyższymi szczytami. Góry to coś mistycznego, nawet gdy tylko na nie się spogląda. Góry to majestat, potęga, moc i tajemnica. Fascynują i inspirują, uczą pokory. Czyż można zatem się dziwić, że odwiecznym marzeniem jest je zdobywać, mierzyć się z nimi, pokonywać? Góry to także żywioł, a nie ma nic cenniejszego niż jego ujarzmienie. Ponadto kształtują charakter, uczą walki z własnymi słabościami, pomagają odnaleźć własne "ja"… Wielu pyta, po co, dlaczego, w imię czego? Właśnie dlatego, bo są.
Tragedia na Broad Peak poruszyła mnie. Nie tylko dlatego, że od dziecka szczepiono mi miłość do gór, a jako niespełna dziesięcioletni dzieciak słuchałem w radiu o śmierci Jerzego Kukuczki, a niedługo później Wandy Rutkiewicz, a w moich rodzinnych górach znajduje się symboliczny cmentarzyk górskich ofiar z mementem: „Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze”. Poruszyła przede wszystkim dlatego, że ma ona niezwykły wymiar egzystencjalny. Na spotkanie wielkiej góry wyrusza czterech facetów, w pewnym momencie wszyscy zostają bohaterami i zapisują się w historii, jako pierwsi, i nic tego nie wymaże, nie przyjdzie kolejna korekta zdobywców i tego im nie odbierze. Tak jak Armstrong, Magellan czy Messner. Wraca dwóch, a dwóch pozostaje w górach na zawsze. Jakkolwiek zabrzmi brutalnie, przeżyli ci silniejsi. Tu rodzi się pytanie: czy aby na pewno?
Opublikowany raport PZA wywołał mnóstwo kontrowersji i podzielił nie tylko środowisko wspinaczy, ale także zwykłych obserwatorów i komentatorów. Twórcy raportu nie zostawiają suchej nitki na Adamie Bieleckim, który pierwszy wszedł na szczyt i pierwszy go opuścił, opuszczając tym samym kolegów z zespołu. Nie ma sensu cytować czy streszczać raportu, jest on dostępny i każdy może się z nim zapoznać. Sam himalaista uważa, że stał się kozłem ofiarnym. Część komentatorów go popiera wysnuwając argumenty, że osiem tysięcy metrów to nie przelewki, że zdobywanie wysokich gór to indywidualna sprawa i każdy wie, na co się decyduje, bo jest to gra z gatunku oszukać śmierć. Pewnie mają sporo racji, ale przynajmniej tyle samo ile ci, którzy twierdzą, że zespół to zespół, że jeśli przeprowadzają szturm we czterech, to nie do końca jest to indywidualna sprawa każdego z nich i samego sobie nie powinno się nikogo zostawiać.
Dach świata, Mount Everest pierwszy raz zdobyto równo 60 lat temu, od pierwszego zimowego wejścia minęły 33 lata. To szmat czasu. Technika poszła mocno do przodu. Wspinacze mają do dyspozycji lepszy sprzęt, lepszą opiekę medyczną, lepszą łączność radiową. Tylko góry wciąż pozostają takie same jak przed laty. Dziś, kiedy niemal każdy kto ma trochę zapału i możliwości finansowych i być może nadmiar adrenaliny, może zdobyć oba bieguny, udać się do serca Amazonii, albo skoczyć z granicy stratosfery na Ziemię. To są wszystko wielkie wyczyny, ale z pomocą różnych czynników dużo łatwiej osiągalne niż te paręnaście lat wstecz. Przeczytałem w jakimś komentarzu bardzo cenną moim zdaniem uwagę, cytuję z pamięci: „kiedyś były wyprawy, dziś są to projekty”. Krzysztof Wielicki, kierownik tragicznej ekspedycji na Broad Peak, zimą 1988 roku samotnie zdobył górę Lhotse, a zrobił to w ortopedycznym kołnierzu. Czy dziś, ktokolwiek byłby w stanie o tym pomyśleć, a co dopiero wykonać? Odpowiedzi nie ma i nie będzie, bo to pytanie z gatunku retorycznych.
Adam Bielecki prawdopodobnie do końca życia będzie żył z piętnem zmarłych kolegów. Kolegów, którym nie trzasnęła lina i nie spadli w otchłań, albo pękł rak i spadli kilka metrów łamiąc sobie kręgosłup. To byli koledzy, którzy z jakichś powodów szli coraz wolniej, aż zamarzli nie doczekawszy się wsparcia silniejszych. Wiadomo z relacji, że nie pierwszy raz Bielecki opuścił swojego partnera. Mówili o tym starsi wspinacze i trudno im nie wierzyć. Być może tychowianin fizycznie jest silny jak tur i jest mu pisane samotne zdobycie niezdobytego do tej pory zimą K2. Może… Ale czy po dłuższym zastanowieniu warto odpowiedzieć na pytanie, czy Bielecki nie jest przypadkiem ofiarą współczesnych sportów ekstremalnych, które są o wiele łatwiej dostępne dla przeciętnego człowieka niż dawniej?
Sytuacje ekstremalne (taką niewątpliwe jest zima na ośmiu tysiącach metrów), z którymi czasem na szczęście lub nieszczęście styka się człowiek, sieją w umysłach rozmaite ziarna. Ktoś może wynieść z płonącego samochodu dziecko, ktoś przyciśnie pedał gazu i jak najszybciej ominie miejsce wypadku, a jeszcze inny zaczeka i sprawdzi czy może gdzieś portfel z pieniędzmi się nie ostał. Czy wiemy, czy i jaki demon obudził się w głowie Bieleckiego? Sam w jednym z wywiadów przyznał, że „Uciekałem z tej góry, psychicznie sobie nie poradziłem”, z kolei w innym mówi: „Wydaje mi się, że będąc delikatnym psychicznie trudno być himalaistą i jednak wchodzić na te góry. Dlatego, żeby móc z niej zbiegać, to trzeba najpierw na nią wejść.” Zatem, poradził sobie czy nie? Fizycznie na pewno, natomiast czy mentalnie jest to człowiek, który dorósł do gór, którym stawia czoła? Trudno to oceniać, samemu nie pokonując takich gór… 
Myślę, że nie wszyscy, ale na pewno duża część z nas, zwykłych obserwatorów zadaje sobie podobne pytania na co dzień. Któż z nas, gdy spojrzy w głąb siebie, jest pewny, że nie ma swojego prywatnego Broad Peaku, z którym musi się zmagać za każdym razem gdy wstaje dzień? A Adam Bielecki? Można się zastanawiać, czy znajdą się w przyszłości śmiałkowie, którzy wraz z nim w zespole zechcą zdobywać szczyty… To właśnie wtedy nastąpi jego sprawiedliwa ocena, więc my z nią poczekajmy.
Sam możesz wybierać los…
rossonero
O mnie rossonero

...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości